Szpital Miejski w Nysie

Magdalena Kozarzewska w 1951 r. po studiach medycznych otrzymała nakaz pracy – dwa lata musiała odpracować w nyskim szpitalu cierpiącym na duże braki kadrowe. Jeszcze tego roku powierzono jej, młodej i dobrze zapowiadającej się lekarce, stanowisko ordynatora oddziału dziecięcego (przepracowała na tym stanowisku ponad 40 lat).

Nakaz pracy – przymus pracy wprowadzany przez władzę w PRL na mocy ustawy o planowym zatrudnianiu absolwentów średnich szkół zawodowych oraz szkół wyższych z 1950 r. Miał on na celu przyspieszenie rozwoju gospodarczego m.in. Ziem Odzyskanych. Absolwenci o deficytowych zawodach byli wysyłani na dwa lub trzy lata na prowincję do pracy. Z punktu widzenia jednostki to była dla jednych tragedia życiowa, a dla innych szansa szybkiego awansu (bardzo mała konkurencja) i możliwość uzyskania mieszkania. Dla Nysy była to szansa na pozyskanie fachowych kadr, szansa na wyjście z powojennej zapaści. Na tej fali w Nysie znaleźli się m.in. nyscy literaci Wanda Pawlik (1953 r. – 3 lata) i Jerzy Kozarzewski – co prawda nakaz pracy otrzymała jego żona (1951 r. – 2 lata), ale on przyjechał przecież za nią do Nysy, czyli też jest „ofiarą” nakazu pracy.

Magdalena musiała opuścić Warszawę, w której miała rodzinę, ułożone życie i stypendium w Klinice Pediatrycznej. Na to „nyskie wygnanie” przyjechała z córką, swoją matką i teściową (obydwie matki zmarły w 1956 r.). Dostała mieszkanie w bloku przy ul. 1 Maja 5/8 (jedna z niewielu ulic w centrum miasta, która przetrwała wojnę w dobrym stanie). Myślała: dwa lata i ani chwili dłużej. Jednak, zagospodarowawszy się, postanowiła tu czekać na powrót męża. Nysa, choć zniszczona, dawała duże szanse na rozwój i stabilizację dla obojga. A może i na zapomnienie o przeszłości?

Jerzy opuszczał OPW Piechcin w starym, znoszonym drelichu. Z depozytu otrzymał to, co mu zarekwirowano w momencie aresztowania i rewizji w mieszkaniu. Odzyskał między innymi wcześniejsze wiersze. Z dorobkiem, mieszczącym się w więziennej płóciennej „samarze”, ruszył w drogę w nieznane. Co prawda powiadomił rodzinę o terminie wyjścia na wolność, ale żona nie mogła po niego pojechać, gdyż była chora na żółtaczkę (ciężki nawrót choroby). Wyjechała po niego kuzynka – Romana Łempicka, lecz minęli się w drodze.

Za zarobione w obozie pieniądze (symboliczny zarobek) udał się w podróż do miasta, którego nie znał. Jechał na Ziemie Odzyskane, do Nysy leżącej gdzieś na krańcu Polski, pod czeską granicą. Ale jechał z nadzieją, że wnet zobaczy ukochaną żonę i jedenastoletnią już córeczkę Annę (Hanię). Było to jej czwarte spotkanie z tatą. Pierwszego w Piotrkowie jako niemowlę nie mogła pamiętać. Drugie fragmentarycznie zapisało się w główce dwu-, może trzyletniej dziewczynki. Spotkanie trzecie dziewięcioletniej już Anny z ojcem miało miejsce w więzieniu. W sali widzeń był tylko drewniany stół i krzesła, po jednej stronie ona i mama, po drugiej tata. Podczas całego widzenia obecny był strażnik.

Był wyniszczony psychicznie i fizycznie przez system. To dzięki żonie mógł przetrwać ten bardzo trudny okres. Przez te wszystkie lata stała przy nim, wspierała go i robiła wszystko, co w jej mocy, by go uratować, a potem nadal czyniła starania o skrócenie kary. Odosobnienie, ciągłe poniżenie oraz tęsknota miały ogromny wpływ na stan psychiczny Kozarzewskiego. Kiedy w 1948 r. Magdalenę zaniepokoił bardzo dziwny list, w którym Jerzy opisywał jakieś dziwne mistyczne przeżycie, natychmiast pojechała na widzenie. Została wezwana do gabinetu naczelnika, który poinformował ją, że jej mąż symuluje obłęd, ale oni „go z tego wyleczą”. Zezwolono jej na widzenie, ale: Jerzy był bardzo zmieniony. Mówił z trudem, zacinając się […]. Wyglądał jak własny cień.

Wróciwszy do Warszawy, próbowała znaleźć kogoś, kto mógłby interweniować w sprawie jej męża. Przypadkowo natknęła się w prasie na informację o zbliżającym się Kongresie Pokoju z udziałem Ireny Joliot-Curie, odszukała Helenę Skłodowską-Szalayową (rodzoną siostrę Marii Skłodowskiej) i prosiła ją o umożliwienie spotkanie z jej siostrzenicą. Za radą starszej pani udała się do Wrocławia w dniu otwarcie obrad. Podczas przerwy, wśród wychodzących z sali, dostrzegła Tuwima, który przywitał się z nią serdecznie, ale także Różańskiego. Na jego widok odwróciła się, chcąc odejść jak najszybciej. Niestety, zauważył ją, podszedł, położył rękę na jej ramieniu i zapytał, co ona tu robi. Odpowiedziała, że czeka na kogoś znajomego. Na prośbę Szalayowej Irena Joliot-Curie zgodziła się przyjąć Kozarzewską, ale kategorycznie odmówiła pomocy.

Spotkanie z Różańskim we Wrocławiu miało, jak się później okazało, reperkusje. Kiedy Kozarzewski odsiedział połowę kary, jego żona ponownie poprosiła o interwencję Tuwima, ale miał on zamkniętą już drogę do kancelarii Bieruta z powodu wielu kolejnych interwencji w sprawach skazanych ludzi. Tym razem Tuwim zwrócił się do Różańskiego z prośbą o skrócenie kary, ale ten odmówił pomocy, zarzucając Kozarzewskiej, że szukała we Wrocławiu pomocy u amerykańskiego ambasadora. Wielka miłość i siła charakteru Magdaleny Kozarzewskiej budzą szacunek. Z podziwu godną determinacją walczyła o życie ukochanego i wiernie na niego czekała. Po długiej rozłące nareszcie będą mogli cieszyć się wspólnym życiem.

Jerzy pojawił się na nyskim dworcu 1 listopada 1955 r.– tego dnia wrócił do żywych. Początki nyskiego rozdziału życia były bardzo trudne. Gdy doszedł do zdrowia, zaczął szukać pracy. Lecz naznaczony piętnem „wroga ludu”, szpiega i zdrajcy pozbawionego praw, nadal był inwigilowany przez UB. W lutym 1956 r. zatrudniono go jako księgowego w miejskim szpitalu, w którym pracowała jego żona i znała braki kadrowe.

Dziesięć lat więzienia, w odosobnieniu, to nie tylko niemożność uczestniczenia w życiu społecznym, ale głównie nieobecność w codziennym życiu rodzinnym, to niemożność opiekowania się dorastającą córką, która nie znała ojca. Teraz przyszła pora na „smakoszowanie” się życiem rodzinnym. W kolejnych latach urodziła się dwójka dzieci: Marcin w 1956 r. i Maria w 1958 r. Po wyjściu z więzienia Jerzy zaczął nadrabiać stracony czas w kontaktach z córką. Uczył się być ojcem. Hania chodziła już do czwartej klasy szkoły podstawowej, która miała wtedy przydługą nazwę: Szkoła Ogólnokształcąca Jedenastoletnia w Nysie.

Szkoła Ogólnokształcąca Jedenastoletnia w Nysie – była to jednolita szkoła jedenastoklasowa (7 klas podstawówki i 4 klasy liceum – matura w klasie jedenastej). W wyniku reformy szkolnictwa w kwietniu 1959 r. jedenastoklasówka została rozdzielona na Szkołę Podstawową nr 7 oraz Liceum Ogólnokształcące (dwie oddzielne szkoły ze wspólną dyrekcją w jednym budynku) – dzisiejsze Carolinum przy ul. Sobieskiego 2.

Nota bene cała trójka dzieci Kozarzewskiego w późniejszych latach kończyła te szkoły (Anna ukończyła LO w 1962 r.; Marcin ukończył SP w 1971, a LO w 1975; najmłodsza Maria kończy SP w 1972, a jako uzdolniona pianistka, uczęszczała do Liceum Muzycznego w Opolu).

Żona, jako ordynator, czas swój poświęcała pracy w szpitalu, on mając więcej czasu, interesował się postępami w nauce córki, zaczął chodzić na wywiadówki. Szukał dla siebie jakiejś formy aktywności. Taką okazję stworzyła mu szkoła. Rodzice uczniów zauważyli jego zaangażowanie i wybrali go do trójki klasowej, a w następnym roku został przewodniczącym szkolnego Komitetu Rodzicielskiego, ale do tego etapu życia przejdziemy później.